Chucky, filigranowa blondyneczka i czarno-biała Luna, to moje kuzynki. Rodzina, krew z krwi, już po kolorach widać rodzinne podobieństwo ;) Odwiedziły nas nie pierwszy raz i jak zwykle sprawowałem honory pana domu i jak zwykle z wysokości, no bo lepiej widać :P O chowaniu się nie ma mowy, jakby niektórzy podejrzewali, bo za ciekawa impreza była :D
Chucky dotrzymywała mi towarzystwa cały czas. No lubi mnie, co tu kryć. Może lubi, bo wyglądam apetycznie, nie wnikam :D No i tak siedziała ze mną i siedziała i paczała, no czasem stała :P
Luna czasem zerkała na mnie, ale bardziej skupiła się na zaślinianiu moich zabawek, myszy, kulek i takich tam przeróżnych gadżetów. To młodzież jest, więc ma dużo śliny w sobie, tfu! znaczy energii ;)
Dziewczyny poznały roombę. Miłość od pierwszego wejrzenia, to to nie była, ale dobrze rokuje ;)
Potem przenieśliśmy się, wiadomo, do stołu :P
No i wtrąciła się mysz.
Nieostro, ale czy nie widać tego wcielonego zła? Nie! Nie w mojej otwartej paszczy, szczerzącej kły! W myszy! Te jej czerwone, żarzące się oczy….
Nie będę ukrywał, że mój mózg pracował tego dnia na wysokich obrotach, to chyba widać :P
Spytacie, gdzie Marcela, dziewczę białe? Ano, ona jak się usadowiła od razu po wejściu dziewczyn na parapecie, za zasłonką i choinką, to tak tam przebarankowała do końca wizyty. Zerkała tylko w miarę możliwości widokowych i tyle. Pierwsze spotkanie z Luną wyszło Marceli lepiej, nosek w nosek ;)
Poprzednią wizytę Luny obejrzycie na Facebooku TUTAJ. Lunę możecie z kolei obserwować na Instagramie TUTAJ. To do następnych odwiedziń, co nie? :D